Widziała swoją skórę, jak marszczy się w ogniu, czuła, jak płomienie chciwie pożerają Blondynka pokręciła głową. Zdrzemnął się zaledwie kilka godzin, ale w świetle dnia tandetny pokój wyglądał jeszcze Nad kontuarem zawieszono ozdóbki z lat sześćdziesiątych. mają dla takich specjalne kotły. niektórych części ciała jaskrawoczerwoną farbą. – Wiem, wiem. głupiutkiej Laney. 76 kawałki układanki w jedną całość. Zaczęło się od tego, że ktoś ściągnął go do Los Angeles, zdjęciami. Oby Shana była w mieście. I oby zgodziła się z nim porozmawiać, gdy ją Hayes się tego spodziewał – cały Bledsoe. Zmienił temat. Zapach papierosa drażnił jej nozdrza. O Jezu. Nie, to nie Rick. Odwrócił się w stronę zarośli z pustymi rękami.
do Los Angeles, do męża, czy on tego chce, czy nie. W końcu o to chodzi w małżeństwie, - Dzięki za zaufanie - powiedziała urażona. - Po prostu przestrzegam cię, to wszystko. - Poprawił krawat. - Na litość boską, nie wyżywaj się na mnie. - Nawet mi to nie przyszło do głowy. - Założyła ręce na piersi i odprowadziła go do drzwi. Dzięki Bogu, dziennikarze rozjechali się. Wiedziała jednak, że pusty ogród z koliberkami trzepoczącymi się przy karmniku i ważką pomykającą między pnączami długo nie pozostanie tak spokojny. To była cisza przed burzą. Spojrzała na niebo. Czyste, niebieskie. Zwodnicze. Gdy Troy wsiadł do range rovera, pomachała mu i poczuła pieczenie ściągniętej skóry na nadgarstkach - gojące się rany... Skąd, u licha, się wzięły? I te potworne obrazy eksplodujące z hukiem w jej głowie. Chaotyczne fragmenty snu? Coś w rodzaju percepcji pozazmysłowej? Przypadek? Czy może potworne wycinki wspomnień tak przerażających, że nie chciała ich dopuścić do świadomości. Rozdział 5 Adam Hunt zręcznie poradził sobie z zamkiem. Zasuwa odskoczyła z taką łatwością, że gdyby ktoś go obserwował, mógłby pomyśleć, że otworzył te grube, drewniane drzwi kluczem. Zachował jednak wszelką ostrożność. Był sam. W holu stupięćdziesięcioletniego domu przerobionego na budynek biurowy nie było nikogo. Nikt nie widział, jak wszedł po cichu, zamykając za sobą drzwi. W pokoju było gorąco. Parno. Wszystko przykrywał kurz, kwiatek stojący pod oknem usechł, a ziemia w doniczce zamieniła się w popiół. Rozejrzał się i otworzył okno, do niewielkiego gabinetu ze zniszczoną drewnianą podłogą i niedbale rzuconymi chodnikami wśliznął się zapach starej części Savannah. Skórzana leżanka, kanapa i fotel na biegunach stały koło siebie. Po przekątnej stała wysoka szafka ze sprzętem wideo. Pod oknem w niskiej oszklonej biblioteczce znajdowały się książki traktujące o psychozach, seksualności, etyce, hipnozie oraz wszystkich słabościach i deprawacjach znanych ludzkości. Niektóre z tych książek należały do niego. Tak samo jak kiedyś ten fotel. Ale to było dawno temu. Zacisnął szczęki i podszedł do biurka. Miało z boku szafkę z drewnianą żaluzją. Była zamknięta. Oczywiście. Dla niego nie stanowiło to jednak żadnego problemu. Fotel stojący przy biurku zaskrzypiał pod jego ciężarem. Zobaczył ślady kółek na dywanie, niewielki łuk powstały od ciągłego zaglądania do notatek lub do komputera. Jeszcze mocniej zacisnął szczęki, otworzył zamek i podniósł żaluzję. Przegródki i szufladki na znaczki, spinacze, koperty i podobne drobiazgi były we wzorowym porządku. Poukładane. Tak jak kobieta, która niedawno siedziała w tym podniszczonym fotelu. – O nie, nawet się nie waż. To twoja sprawa, nie moja. Jeśli uważasz, że powinieneś to
Za pomocą darmowych mapek udało mu się ustalić, gdzie oboje powinni dzisiaj Bentz rzucił się na pomoc, ale kobieta okiełznała psa. Montoya... A więc dzwoniono z innego miejsca; postawiłaby wszystkie oszczędności na to,
Technicy przeanalizowali fotografię, powiększyli ją i wyostrzyli, szukając najmniejszych gorzej, jeszcze mniej przytulnie niż zwykle. Dlaczego ciągle tu tkwi, czemu ugania się za prawda? Tak wszyscy sądzili. I zostawiła list pożegnalny. – Nagle się zdenerwowała, jakby
Chciała, żeby to wszystko się skończyło. Na zawsze. Nie chciała, żeby Bentz żałował, że Wiedział to aż za dobrze. Babka O1ivii stawiała tarota przez całe życie. Rozdział 34 144 A potem oddycham głęboko i rozglądam się po pomieszczeniu, które wielu nazwałoby – Na przykład? zbierają okruchy i wzbijają się w powietrze, gdy nadjechał kolejny samochód.